Zamiast kosztownej budowy elektrowni atomowej warto zastanowić się nad rozbudową nowych ciepłowni na terenie Polski powiatowej. Nowe miejsca pracy, rozwój energetyki rozproszonej i przy okazji pozyskiwanie ciepła oraz poprawa jakości powietrza to tylko niektóre korzyści jakie można byłoby zyskać w ramach realizacji tego scenariusza.
Mimo braku decyzji politycznej ws. realnej kontynuacji budowy pierwszej w Polsce elektrowni atomowej, przedstawiciele rządu zapowiadają, że będzie ona filarem krajowego systemu energetycznego. Taki scenariusz zakłada zresztą także nadal pozostająca jedynie projektem propozycja strategii energetycznej Polski do 2040 r.
Być może po październikowych wyborach nastąpi przełom i rzeczywiście ktoś zechce wydać minimum 40-60 mld zł na uruchomienie atomu w naszym kraju (przy wsparciu Amerykanów?), choć pozostaję w tym temacie sceptyczny. Nie ulega jednak wątpliwości, że już dziś warto zastanowić się nad tym czym go zastąpić gdyby patowa sytuacja w zakresie inwestycji w energetykę jądrową miała się utrzymać.
Taka dyskusja jest ważna nie tylko w kontekście utrzymania w podstawie systemu energetycznego stabilnego źródła energii, ale także ceny za jaką będzie produkować energię (to kwestia paląca w kontekście rosnących cen uprawnień CO2) i korzyści jakie z procesu inwestycyjnego może odnieść cała gospodarka. Wydając olbrzymie pieniądze warto myśleć również o takich kwestiach jak podatność danej technologii na modyfikacje w przyszłości przy uwzględnieniu trendów legislacyjnych w UE czy rozwój Polski lokalnej.
W tym kontekście bardzo interesujący wydaje się pomysł dyskutowany w Izbie Gospodarczej Ciepłownictwo Polskie. Chodzi o zbudowanie w relatywnie niedługim czasie 4000 MW z ciepłowni zamiast realizowania kosztownego projektu jądrowego (to liczba pojawiająca się w dyskusjach wewnątrz IGCP). Niosłoby to liczne korzyści: od możliwego uzyskania dużych środków z Unii Europejskiej na ten cel (wysoki poziom refinansowania), po wygenerowanie miejsc pracy na poziomie powiatów, uzyskanie bardziej rozproszonego profilu źródeł energii, ale także dodatkowego ciepła, co wpłynęłoby na poprawę jakości powietrza w wielu miejscowościach.
Budowa 4000 MW z ciepłowni to projekt, który byłby także kompatybilny z rządowymi planami rozbudowy terminalu LNG, budowy „pływającego gazoportu” (jednostki typu FSRU) i gazociągu Baltic Pipe. Energia byłaby generowana przez turbiny gazowe, ale surowiec nie pochodziłby z Rosji. Pozyskiwano by go albo z projektów dywersyfikacyjnych, które zostaną zrealizowane do 2022 r., albo z lokalnych złóż błękitnego paliwa, które nie nadają się do przemysłowej eksploatacji – jak w Gorzowie Wielkopolskim. Warto wspomnieć, że gaz jest w ujęciu urzędników Komisji Europejskiej tzw. paliwem przejściowym, ale do 2050 r. jego udział w miksach energetycznych krajów UE pozostanie znaczący.
To oczywiście jedynie koncepcja, niemniej wydaje się ona niezwykle atrakcyjna i o wiele bardziej realna aniżeli atomowe sny, które realizujemy bez powodzenia od wielu lat. Jej wdrożenie byłoby mniej kosztowne, szybsze, zgodne z potrzebami wynikającymi z członkostwa w Unii Europejskiej, korzystne dla równowagi systemu energetycznego i zdrowia Polaków. Dlatego warto rozmawiać na ten temat i inspirować oficjeli do zrewidowania swoich planów.
Fot. Pixabay